Lider rządzącej partii socjaldemokratycznej stał się w minionych tygodniach głównym antybohaterem protestów, które przetoczyły się przez kraj. To właśnie on miał bowiem w opinii demonstrujących stać się głównym beneficjentem nowego prawa, które miało uchronić go od kary za malwersacje finansowe. Sam Dragnea twierdzi zaś, że protesty są profesjonalnie zorganizowane i sprzyjają jedynie wrogom Rumunii.
Lider PSD wskazał na zagrożenia wobec kraju, takie jak ostatnie słowa prezydenta Mołdawii Igora Dodona, który na spotkaniu z Władimirem Putinem ocenił że w Rumunii znajduje się połowa historycznych ziem jego kraju. Nie on jednak jest winny protestom, a nieokreślone siły które wywołały masowe demonstracje dzięki dezinformacji, wykorzystując jedną z ustaw jako pretekst. W tym kontekście wskazał, że brali w nich udział także przedstawiciele międzynarodowych korporacji, które wcześniej wyrażały zaniepokojenie sytuacją w Rumunii.
Dragnea sprawę traktuje na tyle poważnie, że zajęły się nią rumuńskie służby bezpieczeństwa. Będą one między innymi sprawdzać, czy pracownicy zagranicznych firm dostawali wolne lub premie zachęcające do udziału w protestach. Adrian Tutuianu, przewodniczący parlamentarnej komisji ds. służb specjalnych, powiedział wręcz że Rumunia może mieć do czynienia z inspirowaną przez Rosjan wojną hybrydową.
Protesty na ulicach Bukaresztu i wielu innych rumuńskich miast trwają od kilku tygodni. Największe tłumy gromadziły się od wtorku, kiedy to rząd zatwierdził ustawę która doprowadzała do depenalizacji niektórych przestępstw korupcyjnych. W sobotę premier Sorin Grindeanu zapowiedział wycofanie kontrowersyjnej ustawy, jednak manifestacje się nie zakończyły. Wręcz przeciwnie – wczoraj w całym kraju protestowała rekordowa liczba 600 tysięcy osób, które domagały się dymisji rządu.
Fot. Agnieszka Kamyszek